Recenzja: 88 stron
rozczarowania
Samochody straży pożarnej. Marek Pisarek. Wyd. Księży Młyn, Łódź 2013.
Na polskim rynku wydawniczym, w
odróżnieniu od rynku niemieckiego, francuskiego czy brytyjskiego,
„popularnonaukowe” książkowe monografie na temat samochodów
pożarniczych są rzadkością. Ostatnią taką publikacją były
„Samochody pożarnicze polskiej straży pożarnej” (P. Frątczak,
M. Pisarek), wydane w 2005 r., czyli całe 8 lat temu. Poprzednia -
„Historia sikawek, motopomp i pojazdów pożarniczych” (W.
Pilawski) ukazała się w 1994 r. Pasjonaci sprzętu pożarniczego
nie są w tym względzie „rozpieszczani”, mogą na bieżąco
śledzić co najwyżej śledzić szczątkowe artykuły w prasie
branżowej oraz „truckerskiej”, ew. w innych książkach (np. w
serii książek o JZS autorstwa W. Połomskiego). Tym większe
nadzieje musiała zatem budzić zapowiedź publikacji w renomowanym
łódzkim wydawnictwie „Księży Młyn”książki o tytule
„Samochody straży pożarnej”, autorstwa Marka Pisarka.
Wydawnictwo to ma na swoim koncie wiele udanych monografii
dotyczących przede wszystkim historii polskich miast i transportu.
Wydawało się, że zaistniała szansa na dobrą, wyczerpującą
publikację, którą wszyscy hobbyści będą mogli z dumą postawić
u siebie na półce, a może nawet dowiedzieć się czegoś nowego.
Po kilkutygodniowym opóźnieniu,
książka doczekała się swojej premiery i pierwsze egzemplarze
poszły w Polskę, wzbudziwszy żywe zainteresowanie. Szata graficzna
okładki – zaznaczmy: twardej i dobrej jakości – wygląda
obiecująco. 88-stronicowa książka składa się z kilkunastu
rozdziałów o różnej tematyce, w których prezentowany jest
szeroki wachlarz pojazdów pożarniczych. Jest „umiarkowanie”
ilustrowana – na stronę przypadają najczęściej 1-2 zdjęcia.
Ogólnie wszystko to wygląda przyzwoicie, ale niestety, jak to bywa,
diabeł tkwi w szczegółach...
Wrażenia po przestudiowaniu?
„Rozczarowanie” to najdelikatniejsze słowo, jakie przychodzi na
myśl po lekturze tej publikacji. Rozczarowanie praktycznie na każdym
poziomie: od ilustracji, przez zawartość tekstu, aż po ogólną
koncepcję. Tej ostatniej ewidentnie brakuje. Już przy pobieżnym
zapoznaniu się ze spisem treści można odnieść wrażenie, że coś
tu nie gra. Rozdziały poświęcone głównemu tematowi (samochodom
pożarniczym) nagle się urywają, a zastępują je takie jak
„Lotniskowa służba ratowniczo-gaśnicza” czy „PSP i KSRG”.
Część z nich zawiera opisy pojazdów, ale także obszerne
fragmenty o strukturze organizacyjnej, podstawach prawnych
działalności jednostek. To jeszcze nic złego, ale takie rzeczy
powinny się znaleźć co najwyżej w rozszerzonym wstępie, a nie
wypełniać całe połacie książki, w dodatku bez ładu i składu.
Zasadne jest w tym momencie pytanie: właściwie do jakiego odbiorcy
skierowana jest ta publikacja? Do osób już zorientowanych, jak
działa straż pożarna, chcących jedynie zapoznać się bliżej z
samochodami pożarniczymi? Czy raczej do laika? Zmielono tu tyle
różnych informacji, że w sumie... dla nikogo. Laik zgubi się, a
hobbysta nie odnajdzie raczej niczego nowego.
Dalej jest jeszcze gorzej.
Zupełnie kuriozalny jest zajmujący całe dwie strony rozdział
„Działania ratowniczo-gaśnicze”. Składa się on z ok. 1/3
strony tekstu (współczesne statystyki interwencji straży pożarnych
w Polsce) oraz 5 ilustracji: jednego efektownego ujęcia GBA na tle
pożaru oraz... serii 4 zdjęć z ćwiczeń JRG Rabka, zrobionych pod
tym samym kątem, a przedstawiających gaszenie Poloneza Caro szybkim
natarciem. I to wszystko! Rozdział ten zdaje się spełniać w
książce rolę analogiczną do papieru toaletowego w parówkach...
Nie lepiej prezentuje się
sam tekst. Jest chaotyczny, brak jest myśli przewodniej, planu,
dobrego pomysłu na całość. Autor skacze ciągle od opisów
ogólnych (rys historyczny, organizacja, itd.) do szczegółowych
danych technicznych pojazdów, prezentowanych często wybiórczo i
przypadkowo, czasem zupełnie bez ilustracji. Zupełnie niezrozumiałe
jest również np. umieszczenie fragmentu o drabinach Metza i
Magirusa na podwoziach z Jelcza (lata 70./80.) w rozdziale o... III
RP, podczas gdy w rozdziale o PRL nie ma o nich ani słowa! Dziwne
sformułowania – zapewne pokłosie braku odpowiedniej edycji –
mogą prowadzić czytelnika do nietrafnych wniosków, np. że
egzemplarz Bedforda GM-8 z CMP był ostatnim pojazdem wykonanym na
podwoziu zagranicznym w swoim czasie. To sformułowanie jest
ewidentnie i wyłącznie skutkiem złego zredagowania tekstu.
Zdarzają się również językowe koszmarki w rodzaju: Grupy
ratownictwa wysokościowego zajmują się ratownictwem wysokościowym
(sic!). Tego typu wpadek jest dużo i bardzo psują odbiór książki.
Szwankuje nie tylko spójność
tekstu i język – co chyba najgorsze ze wszystkiego, pojawia się
wiele kardynalnych błędów merytorycznych. Część pojazdów jest
źle oznaczona, miejscami wyraźnie szwankują daty itd. Fatalne
wrażenie na osobie zorientowanej we współczesnym i historycznym
kształcie rynku pojazdów pożarniczych w Polsce robią arbitralne
stwierdzenia, często zakłamujące rzeczywistość (np. przedziwna
informacja o roli POM-u w Zamościu), lub nie oddające jej w całości
(np. lista współczesnych producentów). Najbardziej kompromitujące
jest powielenie starego błędu z jednej z innych książek, a
mianowicie ewidentnych banialuk o rzekomym istnieniu pojazdów: GBAM
2/8+8 typu 003-28 i GBM 3/8 typu 003-29 (sic!). W rzeczywistości
chodzi oczywiście o dwie generacje GBAM 2/8+8: Jelcza 028 i 003,
przy czym najpewniej „pomieszano” je z wozami GBM 3/8 z POM-u,
pierwotnie wykonywanymi na tym samym podwoziu, co 028/003. Błąd ten
ciągnie się za autorem niniejszej publikacji już od dłuższego
czasu. Co gorsza, wymieniona w bibliografii literatura – np.
świetny podręcznik Kalicieckiego z 1977 r. - pokazują prawdziwy
stan faktyczny z detalami, co autor najwyraźniej zignorował. Nie
mówiąc już o tym, ze całe fragmenty książki zostały po prostu
przeniesione ze starszych publikacji książkowych i prasowych, co
można łatwo sprawdzić.
Kolejny temat –
ilustracje. W książce pojawia się wprawdzie pewna ilość
ciekawych, dobrych jakościowo fotografii, jeszcze nie „oklepanych”,
co należy zaliczyć na plus, ale to niestety tylko część –
nomen omen – obrazu. Obok nich znaleźć można cała masę
jakościowo złych ilustracji, pasujących do poważnej publikacji
jak pięść do nosa. Najbardziej jaskrawym przykładem jest
umieszczone w rozdziale o produkcji samochodów pożarniczych w PRL
zdjęcie GBA 2,5/16 typu 005, czyli popularnej „Coli”. Samochód
ten został wyprodukowany w setkach egzemplarzy, które fotografowano
łącznie x milionów razy, a w archiwach jednostek organizacyjnych
PSP znajduje się niejeden smakowity, klasyczny kadr „3/4” z
epoki z 005 w roli głównej. Od biedy można by użyć w tym miejscu
dobrego zdjęcia współczesnego. Co otrzymuje natomiast czytelnik?
Jedno ordynarne, niesympatycznie skadrowane, boczne ujęcie
„przechodzonego” wozu z JRG-1 Katowice, w dodatku całkiem
współczesne. Wstyd by było wrzucić coś takiego na któryś z
popularnych serwisów internetowych, a co dopiero opublikować jako
główne (i jedyne) zdjęcie tego modelu w książce. Aż wierzyć
się nie chce, że nie znalazł się choćby jeden dobry zamiennik...
Na tym nie kończy się lista wpadek. Są zdjęcia niechlujnie
przycięte (ucięte drabiny, lampy błyskowe, części pojazdów), są
i takie, które zostały zupełnie amatorsko skadrowane (czy naprawdę
na pierwszym planie fotografii pokazującej pojazd wystawiony na
targach musi być chłopiec z nadwagą albo jegomość z fryzurą
typu „krótko z przodu, długo z tyłu?”). A już zupełnie
skandaliczne jest publikowanie dużych zdjęć z widocznym „ziarnem”,
czy po prostu nieostrych (np. zdjęcia modeli na Interschutzu 2010,
lotniskowego samochodu firmy Moto-Truck, czy Chevroleta z 1922 r.).
Kilka zdjęć zostało zeskanowanych z graficznie marnych książek
lub czasopism. Jest to o tyle dziwne, że niektóre z nich znam, i to
w dobrej jakościowo wersji (np. LF 25). Nie sposób oprzeć się
wrażeniu, że również w tym względzie zabrakło dobrej woli, że
ktoś po prostu poszedł na łatwiznę.
Reasumując – pozycja ta
niczego nowego nie wnosi. Nie byłoby to jeszcze niczym złym, gdyby
była dobrze zredagowana i stanowiła zgrabne podsumowanie
podstawowej wiedzy o samochodach pożarniczych, używanych w
przeszłości i obecnie w Polsce (bo taki powinien być, zdaje się,
jej punkt ciężkości). Tak jednak nie jest – to bardziej zlepek
różnych strzępków informacji, fragmentów artykułów i książek,
który nie układa się w żadną spójną całość. Wrażenie
estetyczne psuje częściowe wykpienie się – bo inaczej nie da się
tego nazwać – przypadkowymi, słabymi jakościowo zdjęciami.
Wydawałoby się, że książka publikowana w tak poważnym,
komercyjnym wydawnictwie, po dość długim okresie posuchy w
krajowych monografiach tego typu, wyznaczy nową jakość. Owszem,
zerwano m.in. z tradycyjnym układem, charakterystycznym dla
wspomnianych książek z 1994 i 2005 r. (część tekstowa + część
z ilustracjami), ale wymieszanie obu tych elementów wcale nie wyszło
„Samochodom straży pożarnej” na dobre. Tekst nie pokrywa się
bowiem ze zdjęciami (brak zdjęć do wielu z opisanych wozów, i
vice versa). Ogólny bałagan i zupełnie oczywiste błędy tylko
potęgują złe wrażenie. W zasadzie książka na takim poziomie
merytorycznym powinna być co najwyżej oferowana za 9,99 w jakiejś
sieci supermarketów – a przypomnijmy, ze sugerowana cena
detaliczna to 49,90. Pozostaje mieć nadzieję, że w tym miejscu
krajowa literatura tematu sięgnęła już dna, a następne
„popularne” publikacje o samochodach pożarniczych – może za
kilka lat – będą już przynajmniej przyzwoite. (KN)